pograniczne i przezgraniczne eksperymenty,.... Absurdystyczne Misterium Mortis, szaleństwa sztuki

poniedziałek, 20 lipca 2009

Samuel Beckett Nienazywalne

Samuel Beckett Nienazywalne*
(fragment powieści)

Proszę, jak wszystko w końcu jakoś się układa, to za sprawą cierpliwości, to za sprawą czasu, który mija, to za sprawą ziemi, która się obraca, że ziemia już się nie obraca, że czas już nie mija, że cierpienie ustaje, wystarczy poczekać, niczego nie robiąc, to niczemu nie służy, niczego nie rozumiejąc, to niczego nie załatwia, i wszystko się układa, nic się nie układa, nic, nic, to się nigdy nie skończy, ten głos nigdy nie ustanie, jestem tutaj sam, pierwszy i ostatni, nie dałem nikomu cierpieć, nie położyłem kresu niczyim cierpieniom, nikt nie przyjdzie, by położyć kres moim, oni nigdy nie odejdą, ja nigdy się nie ruszę, nie będę miał nigdy spokoju, oni też nie, oni się nie upierają, mówią, że się nie upierają, mówią, że ja też się nie upieram, nie chcę pokoju, może i to możliwe, jakbym miał się przy tym upierać, co to takiego, i ta historia o cierpieniu, co to takiego, mówią, że cierpię, możliwe, że lepiej byłoby, gdybym zrobił to, gdybym powiedział tamto, gdybym się poruszył, gdybym zrozumiał, gdyby oni zamilkli, gdyby odeszli, możliwe, skąd niby mam wiedzieć, o takich rzeczach, skąd niby miałbym rozumieć, co takiego mówią, ja nigdy się nie poruszę, nigdy nie zrozumiem, nigdy nie przemówię, oni nigdy nie zamilkną, nigdy nie odejdą, nigdy mnie nie schwytają, nigdy z tego nie zrezygnują, koniec kropka, ja tylko słucham. Wolę to, muszę powiedzieć, że to wolę, jakie to, sami wiecie, wy, jacy wy, no, pewnie publiczność, proszę, jest i publiczność, to przedstawienie, kupujemy bilet i czekamy, a może za darmo, pewnie za darmo, darmowe przedstawienie, czekamy, aż się ono zacznie, jakie ono, no przedstawienie, czekamy, aż zacznie się przedstawienie, darmowe przedstawienie, a może obowiązkowe, obowiązkowe przedstawienie, czekamy, aż się zacznie, obowiązkowe przedstawienie, przydługie, słyszymy głos, może to recytacja, ktoś recytuje, wybrane fragmenty, już wypróbowane, na pewniaka, poranek poetycki, albo improwizuje, ledwie słychać, to jest przedstawienie, nie można wyjść, strach wychodzić, gdzie indziej może jeszcze gorzej, jakoś się ułoży, jakoś rozum wytłumaczy, za wcześnie przyszliśmy, tu trzeba być obeznanym, znać Łacinę, to dopiero się zaczyna, jeszcze się nie zaczęło, to dopiero preludium, on musi odchrząknąć, sam w garderobie, zaraz się pokaże, zaraz rozpocznie, a może to inspicjent, daje instrukcje, ostatnie wskazówki, zaraz pójdzie do góry kurtyna, to jest przedstawienie, zaczekać na przedstawienie, przy odgłosie pomruku, tłumaczymy, czy to w ogóle głos, może tylko powietrze, wznosi się, opada, wyciąga, wiruje, szuka wyjścia, między przeszkodami, a gdzie inni widzowie, nie zauważyliśmy, czekając w napięciu, że czekamy w pojedynkę, to jest przedstawienie, czekać w pojedynkę, w niespokojnym powietrzu, aż się rozpocznie, coś się rozpocznie, aż będzie coś innego niż ja, aż będzie można odejść, już bez strachu, tłumaczymy, może na ślepo, pewno na głucho, już po przedstawieniu, wszystko skończone, a gdzie w takim razie ta dłoń, pomocna dłoń, choćby litościwa, albo opłacana, każe na siebie czekać, ująć twoją i wyprowadzić ze środka, to jest przedstawienie, nic nie kosztuje, czekać w pojedynkę, ślepy, głuchy, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo, na co, aż zjawi się ręka, i stąd was wyciągnie, zaprowadzi gdzie indziej, gdzie być może jeszcze gorzej. Proszę, teraz wy, znowu jesteśmy na wy. A teraz to, już wolę to, muszę powiedzieć, że to już wolę, co za pamięć, jak bibuła, nie wiem, już nie wolę, to tylko wiem, więc nie warto tym się zajmować, rzeczą, której już się nie woli, no widzicie, zajmować się tym, a nigdy życiem, trzeba czekać, odkryć swoje preferencje, będzie jeszcze czas, by wszcząć formalne śledztwo. Ponadto, no właśnie, wiążmy jedno z drugim, nigdy nie wiadomo, zresztą ich postawa wobec mnie nie uległa zmianie, pomyliłem się, oni się pomylili, oni mnie zmylili, chcieli mnie zmylić, mówiąc, że uległa zmianie, ich postawa wobec mnie, ale mnie nie zmylili, nie zrozumiałem, co chcieli zrobić, co chcieli mi zrobić, ja mówię to, co mi się mówi, żebym mówił, koniec kropka, jeszcze jak, no ale, nie wiem, nie czuję, bym miał usta, nie czuję, by słowa przepychały się przez moje usta, a kiedy recytuje się ulubiony poemat, jeśli lubi się poezję, w metrze, badź we własnym łóżku, dla siebie, słowa już tam są, w pobliżu, nie robiąc najmniejszego hałasu, tego też nie czuję, słów, które padają, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo skąd, kropli milczenia pośród milczenia, nie czuję ich, nie czuję, żebym miał usta, nie czuję, żebym miał głowę, a czy czuję, żebym miał ucho, tylko szczerze proszę, odpowiedzieć, czy czuję, żebym miał ucho, no nie, tym gorzej, nie czuję, żebym miał ucho, oj kiepsko, trzeba to sprawdzić, powinienem coś czuć, tak, ja coś czuję, mówią, że coś czuję, nie wiem, co to jest, nie wiem, co czuję, powiedzcie mi, co czuję, a ja powiem wam, kim jestem, oni powiedzą mi, kim jestem, ja nie zrozumiem, ale zostanie to powiedziane, powiedzą mi, kim jestem, a ja to usłyszę, bez ucha usłyszę, i powiem to, bez ust to powiem, i usłyszę to poza mną, a zaraz potem we mnie, może to właśnie czuję, że jest to, co na zewnątrz i to, co wewnątrz, a ja w środku, pomiędzy, właśnie tym może jestem, rzeczą dzielącą świat na dwoje, z jednej strony to, co na zewnątrz, z drugiej wnętrze, może to coś cienkiego jak blaszka, ja nie jestem ani jedną, ani drugą stroną, ja jestem pośrodku, ja jestem przegrodą, mam dwie powierzchnie, ale nie mam grubości, może to właśnie czuję, to, jak wibruję, jestem tympanum, z jednej strony czaszka, z drugiej strony świat, ja nie jestem ani z tego, ani z tamtego, to nie do mnie mówią, nie o mnie myślą, nie, nic z tych rzeczy, nic takiego nie czuję, spróbujcie innych rzeczy, co za zgraja bydlaków, powiedzcie coś innego, żebym to usłyszał, nie wiem jak, żebym powtórzył, nie wiem jak, co za gbury, mimo wszystko, żeby wciąż mówić to samo, chcieć, żebym ja to samo mówił, a przecież wiedzą, że to nie to, nie, oni też nic nie wiedzą, zapominalscy, myślą, że ulegają zmianom, a nie ulegają, do śmierci będą mówić to samo, a potem może chwila milczenia, dopóki kolejna ekipa nie stawi się na miejscu, kolejna banda nie zabierze się do dzieła, tylko ja jestem nieśmiertelny, a jak byście chcieli, ja nie mogę się urodzić, może tak to sobie wykalkulowali, wciąż to samo mówić, jedno pokolenie po drugim, obrzucać mnie tym samym, aż wyjdę z siebie i zacznę krzyczeć z wściekłości, a wtedy powiedzą, o! zakwilił!, zaraz zacznie charczeć, to już zaprogramowane, wynośmy się stąd, do diabła, nic tu po nas być przy tym, inni na nas czekają, z tym nieszczęśnikiem już koniec, skończone już jego niedole, zaraz się zaczną jego niedole, zaraz się skończą jego niedole, uratował się, my go uratowaliśmy, wszyscy są jednacy, wszyscy dają się uratować, wszyscy dają się urodzić, ten to był twardziel, jeszcze zrobi świetną karierę, co za gniew, co za wyrzuty sumienia, nigdy sobie nie wybaczy, i, tak rozprawiając, wyniosą się, gęsiego jak Indianie, albo idąc parami, wzdłuż brzegu, proszę, to brzeg, po nadmorskich kamykach, po piasku, w wieczornej aurze, to jest wieczór, to wszystko, co wiadomo, wieczór, i cienie, nie ważne gdzie, gdzieś na ziemi. Tak, ale wyjść z siebie, obejdzie się bez wściekłości, ani bez wieczora, to nie takie pewne, to nie konieczne, i o świcie są też długie cienie, tych, którzy trzymają się jeszcze na nogach, to tylko się liczy, tylko cień się liczy, bez własnego życia, bez kszałtu, bez wytchnienia, to może świt, wieczór nocy, nie o to chodzi, więc się wynoszą, odchodzą, do moich braci, tylko nie to, żadnych braci, otóż to, cofnij to słowo, oni nie wiedzą, odchodzą, nie wiedząc dokąd, do swego pana, to możliwe, żeby ich wyzwolił, z nimi już koniec, dla mnie się zaczyna, koniec się zaczyna, oni się zatrzymują, posłuchać moich krzyków, już się nie zatrzymają, owszem, zatrzymają się, moje krzyki się zatrzymają, na jakąś chwilę, przestanę krzyczeć, żeby posłuchać, czy nikt mi nie odpowie, żeby popatrzeć, czy nikt nie przychodzi, a potem pójdę, zamknę oczy i pójdę, krzycząc, krzyczeć gdzie indziej. Tak, no ale moje usta, nie otworzę ich, nie będę w stanie, przecież ich nie mam, dobre sobie, no to mi wyrosną, najpierw mała dziura, coraz szersza, coraz głębsza, powietrze wleje się we mnie, ożywcze powietrze, i natychmiast ze mnie wyleci, pełne krzyku. Ale czy nie żądam trochę za wiele, czy to nie za wiele, żądać aż tyle, od takiej odrobiny, na co to się przyda? Czy nie wystarczyłoby - nie naruszając tej rzeczy jako takiej, takiej jak zawsze, nie wydrążając tam ust, gdzie ból nawet nie wyżłobiłby zmarszczki, czy nie wystarczyłoby, co, czego, straciłem wątek, szkoda, wybierzmy więc inny, czy nie wystarczyłby mały ruch, że coś się ugięło, albo podniosło, lekki prztyczek który wprawiłby w ruch całą resztę, jak lawina od kulki śniegu, natychmiast zrobiłoby się z tego ogólne poruszenie, powszechna lokomocja, podróże we właściwym rozumieniu, służbowe, naukowe, prywatne, spontanicznie nieskrępowane, przechadzki parami i w pojedynkę, mówię w ogólnym zarysie, uprawianie sportu, bezsenne noce, ćwiczenia rozluźniające, ataksja, spazmy, pośmierne zastyganie, wyłanianie się struktury kostnej, to powinno wystarczyć. To tylko kwestia słów, głosów, nie należy o tym zapominać, należy próbować nie zapomnieć tego całkowicie, że to jest coś, co trzeba powiedzieć, żeby oni powiedzieli, żebym ja powiedział, to nie jest całkiem jasne, należałoby zastanowić się, czy cały ten mętlik o życiu i śmierci nie jest im doskonale obcy, tak jak i mnie.
Samuel Beckett przełożył Marek Kędzierski

Brak komentarzy: