pograniczne i przezgraniczne eksperymenty,.... Absurdystyczne Misterium Mortis, szaleństwa sztuki

poniedziałek, 20 lipca 2009

Samuel Beckett Sen o kobietach pięknych i takich sobie

Samuel Beckett
Sen o kobietach pięknych i takich sobie

raz
Patrzcie, oto Belacqua, przekarmione dziecko, pedałuje, szybciej, coraz szybciej, z otwartą gębą i rozdętymi nozdrzami pędzi wzdłuż fryzów głogu za furmanką Findlatera, szybciej, coraz szybciej, aż wreszcie zwalnia przy koniu, przy czarnym tłustym mokrym zadzie konia. Pędź go batem, woźnico, trachnij, machnij, hetta-wiśta, tłusty Sambo. Sztywno niczym perturbacja piór ogon gnie się w łuk nad potokiem mierzwy. Ach!...
I co więcej, za kilka lat zaskoczymy go, kiedy na wsi będzie wspinał się na drzewa, a w mieście zjeżdżał po gimnastycznej linie.


dwa

Belacąua siedział na pachołku przy końcu nabrzeża Carlyle'a zamoknięty i od pasa w górę zakochany w tłumoku imieniem Smeraldina-Rima, dziewczynie spotkanej pewnego wieczoru, kiedy przypadek zrządził, że on był zmęczony, jej twarz zaś - bardziej piękna niż głupia. Zmęczenie przy owej fatalnej okazji sprawiło, że zwrócił uwagę wyłącznie na twarz i dopatrzywszy się w tej części ciała nieziemskiego blasku, zapomniał się tak dalece, że zarzucił sieci i zakotwiczył wśród spokojnych twarogów jej piersi, o których pochopnie wyczytał z jej rysów, że nie pozostawiają nic do życzenia oprócz śmierci i z braku łona Abrahama mogą okazać się całkiem przydatne w wędrówce po tym łez padole, gdzie jeno pokusy i honory szlacheckie. Atoli zanim rozeznał się w uczuciach do niej, wspomniała, że w niebiosach, na ziemi ni w podziemnych wodach niczego nie ceni sobie tak wysoko jak muzyki Bacha i zabiera się zaraz, na dobre i w ogóle, do Wiednia studiować fortepiano. W rezultacie twarogi wypuściły sargassowe ssawki i omotały go.

Teraz więc siedział we wdzięcznej mżawce, skulony na słupku po wzniosłym adieu, i skłoniwszy głowę nad drżącymi na podbrzuszu dłońmi, usilnie pompował drobny deszczyk. Siedział i natężał się dla tych kilku kropel, które by go rozgrzeszyły, a kiedy poczuł, że napływają, wyłączył rozum i je uspokoił. Najpierw ostrożne obracanie jej w myślach, aż mózg zacznie dudnić i wirować, po czym w ostatniej chwili raptowne opróżnienie głowy, by zdławić wytrysk, powstrzymać, zawrócić da capo. Odkrył, że najlepiej uruchamia tłoki myśl o berecie, który zdarła z głowy, żeby mu pomachać, gdy statek odpływał. Beret, ongiś zielony, wypłowiał od słońca i nabrał cierpkiej rezedowej barwy, toteż zawsze, od pierwszej chwili gdy padł nań wzrok Belacquy, ów przedmiot wydawał mu się znoszony, beznadziejny i wzruszający. Mógłby być kępką trawy kłoniącej się w miejscu, gdzie zdarła go z główki i zamachała kretyńskim mechanicznym ruchem, w górę i w dół, nie powiewając beretem jak chusteczką, ale trzymając go za sam środek, podnosząc i opuszczając sztywnym ramieniem, jakby ćwiczyła z hantlami. Każdy powrót myśli do tych pożegnalnych podrygów, monstrualny smutek ręki dzierżącej zrozpaczony beret, walącej jak tłuczkiem to w górę, to w dół, każde machnięcie, które smagało mu serce i odsuwało ją poza zasięg wzroku, wystarczało, by ubić jego umysł na odpowiednią pianę cierpienia. Doszedł do tego po kilku falstartach. Tak oto ustaliwszy technikę, siedział teraz, pracując nad skąpą łzawą ejakulacją, dławiąc ją, gdy wzbierała, czekając z pustką w umyśle, aż przypływ się cofnie, a kiedy już wszystko było w porządku, raz jeszcze uruchamiał tragiczny beret, semaforowe vale, i zaczynał od nowa. Siedział zgarbiony na słupku w wieczornej mżawce, wymuszał i tłumił wylew w ten osobliwy sposób, a jego ręce na brzuchu były niczym dwa lepkie trupie płaty dorsza. Aż nagle ze złością stwierdził, że fetysz machania przez nią beretem w sposób przez nas mozolnie wyżej opisany (zgódźmy się, że tu i w dalszym ciągu my to ja) przestał działać. Gdy po stłumieniu i unicestwieniu jak zwykle chciał go włączyć, nic się nie stało. Tłoki jego mózgu spoczęły w spokoju. A to dopiero przykrość, proszę was, zupełny krach całej maszynerii. Panicznie jął szukać jakiegoś obrazu, który uruchomiłby wszystko raz jeszcze: przebłysku Rasimy w jej zapadniętych oczach pod koniec wieczoru, ciemniejącego świetlika czoła jak wachlarz pod czarnymi włosami, nisko i gęsto kryjącymi skronie, dolinki u nasady nosa, którą pozwalała mu macać i badać opuszką palca oraz paznokciem. Lecz wszystko na próżno. Jego umysł spoczął w spokoju, a studnia łez wyschła.

Ledwo przyznał się przed samym sobą, że nic się nie da zrobić, że całkiem się wysuszył tą kameralną sublimacją, a przeszył go ból najciemniejszej barwy i Smeraldinalgia zaraz utonęła w przypadłości znacznie poważniejszej - był oto synem Adama, skazanym na niepokorny umysł. Gdyż kiedy umysł nakazał rękom, by nie zwisały między udami lepko i bezwładnie, lecz spróbowały ataku konwulsji, te z miejsca posłuchały; gdy jednak umysł polecił sam sobie uronić kilka łez z szacunku dla dziewczyny, która go zostawiła, natrafił na opór. Tak, bardzo to mroczny skurcz bólu. Wciąż na słupku w mżawce, co nie chciała zelżeć, dopóki wszyscy nie pójdą do domu, zacierając ręce faute de mieux, zapomniawszy o Smeraldi-nie-Rimie, Belacąua zadumał się nad tym nowym smutkiem.

Tymczasem kobaltowy diabeł o wiele mniej lekkiej, lotnej, górnej i potężnej natury czekał w ukryciu, aż Adamowa pretensja się wypstryka, jak zresztą wszystkie pretensje Belacąuy, pozostawiając go nader nieprzyjemnie rozbrojonym. Dla niego Wielkie Zaniechanie było kaprysem losu i jego impertynenckim zrządzeniem. Przystoi bowiem umysłowi rozpaczać z żałości albo pod jej ciężarem się zmącić; tym bardziej złożenie się w grób albo łono w ów specjalny sposób, który rozważać będziemy jeszcze przy niejednej okazji, to dla umysłu, rzecz jasna, prawdziwa przyjemność. Ale bezczelny wtręt upiornego tyłka świata, psujący machinę rozpaczy, wynoszący go hop i już z wygodnych kolein, zwiastował utratę ciągłości, czego Belacąua szczególnie nie lubił.

Niemniej tkance obecnego smutku nie mógł w tym względzie zarzucić żadnego defektu, żadnej istotnejluki między krachem miłosnych rozterek a pierwszym ukłuciem bólu. W istocie, wszelką - niewielką - pustą przestrzeń wypełniło ergo, zgrabnie skuwające ze sobą oba człony. A teraz jemu, udręczonemu jako syn Adama i przeto cierpiącemu za sprawą umysłu nieposłusznego swym własnym rozkazom, wysmażało się zasępienie, godnie wieńczące medytację w stylu, który nigdy dotąd nie raczył uświetnić kulminacji podobnej melancholii. Gotowała mu się iście transcendentna chmurność, ucieleśniająca najlepsze, najwyborniejsze cząstki dotychczasowych przeżyć, a pchała się do przodu, na pierwszy rzut oka sprawiając wrażenie konkretnej propozycji. Nie trzeba dodawać, że wcale nią nie była. Ale rozpatrywana w aureoli przesłanki, na której mógł się wiercić, przewracać i wślizgiwać w sen, nie miała sobie równych.

Wciąż jeszcze harował nad numerem drugim, znowu spuściwszy wiotkie dłonie niżej pasa, gdy nagle kazało mu podnieść wzrok dojmujące wrażenie, iż jakiś szorstki a zawzięty osobnik staje przed nim i wygłasza coś, co nieprzyjemnie przypomina ultimatum. Tak było, niestety - stróż nabrzeża rozglądał się za kimś do pożarcia. Słuchając bacznie, co się doń mówi, Belacąua ze strumienia koprolalii wyłowił wreszcie żądanie, by poszedł sobie precz.
- Wynocha z mego nabrzeża - burknął opryskliwie stróż. - Chcę wrócić do domu na herbatę.

Uczciwa propozycja. Belakwie wydało się wręcz normalne, że człek ów określa nabrzeże jako swoje. W pewnym sensie to było jego nabrzeże. Odpowiadał za nie. Po to tu był. Za to mu płacono. To całkiem oczywiste, że po całym dniu pracy chciał wrócić do domu na herbatę.
- Rzeczywiście - odparł Belacąua, podnosząc się ze słupka - co za bezmyślność z mojej strony. Może mógłbym...

Sięgnął do kieszeni spodni po sześciopensówkę, a z jej braku choćby i szylinga, lecz znalazł jedynie dwa pensy - wszystko, co mu zostało. Stał w mżawce z gołą głową przed swym adwersarzem, odrzuciwszy na bok połę dwurzędowej kurtki, a odbarwiona podszewka sterczała mu z kieszeni jak doprawdy nie wiem co. Chwila była nader krępująca.
- Może mógłbyś co? - spytał stróż nabrzeża.

Belacąua poczerwieniał. Nie wiedział, gdzie podziać oczy. Zakłopotany zdjął okulary. Ale był to przypadek mądrości po szkodzie. Czy ośmieliłby się wręczyć dwa pensy osobnikowi tak rozognionemu?
- Mogę tylko przeprosić - wyjąkał - że naraziłem pana na niewygodę. Proszę mi wierzyć, nie miałem pojęcia...
Stróż splunął. Na nabrzeżu nie wolno palić, ale spluwanie to co innego.
- Żebym cię tu nie widział - rzekł nieodwołalnie - kiedy ta ślina wyschnie.

Belacąua pomyślał - co za niezwykłe sformułowanie w ustach kogoś o takiej pozycji społecznej. Coś tu się nie zgadza, pomyślał, chyba ta fraza nie jest całkiem odpowiednia, przy tej pogodzie wydaje się prawie namową, bym odłożył odejście ad Kalendas graecas. Takie to koncepty zaprzątały mu umysł, kiedy kroczył spiesznie nabrzeżem w stronę lądu, a prześladowca deptał mu po piętach. Gdy jednak brama bezpiecznie zatrzasnęła się za jego plecami, obrócił się i uprzejmie życzył zarządcy dobrej nocy. Ku jego zdumieniu człek ów dotknął czapki i odpowiedział pozdrowieniem równie ugrzecznionym. Serce Belac-quy mocno podskoczyło z radości.
- Och - zawołał - spokojnej nocy i proszę, dobry człowieku, niechże mi pan wybaczy. Nie miałem złych zamiarów.

Ale odpowiedź na grzeczny ukłon oczywistego dżentelmena to jedno, a odpuszczenie od ręki jawnego wykroczenia to całkiem co innego. Toteż zarządca zawziął się i zniknął w stróżówce. Belakwie, pozbawionemu pobłażania, wybaczenia i rozgrzeszenia, nie pozostało nic innego, jak pokuśtykać dalej na obolałych stopach.

Boże pobłogosław Tatusia, modlił się z grubsza bez specjalnego powodu przed snem owego wieczoru, Mamusię, Johnny'ego, Bibby (czyli Nianię, obecnie matkę legionu za sprawą ogrodnika) i wszystkich, których kocham, i spraw, bym był grzeczny w imię Jezusa Chrystusa Armen.

Takiej to katastazy nauczyli się, najpierw John, potem Bel, na kolanach mamusi, kiedy byli tyci. To była ich modlitwa. To, co mówili później - Ojczenasz - należało do Pana Boga. Ich modlitwa była jak ładne pudełeczko, Ojczenasz - jak duże brzydkie pudło. Zjeżdżało się windą, aż żołądek podchodził do gardła. Oooaaa.

Wstał z klęczek i wszedł do łóżka, a błękitny diabeł, który tylko czekał na taką okazję, położył się obok niego i z miejsca, od razu jak najpodstępniej wykazał, że ładne to rzeczy, kiedy syn Adamowy może stłamsić w sobie kochanka Smeraldiny-Rimy, w ogóle dowolnej dziewczyny, i jeśli tak ma wyglądać zakochanie od pasa w górę, to im prędzej da sobie spokój, tym lepiej. Tak więc Belacąua ubrany w koronę goryczy spędził upojną noc. Brnął, jakby szedł przez las przy blasku księżyca, przez wdzięczną noc do impertynenckiej szampanii poranka. Grzeszyć uchodzi, lecz wszystko będzie dobrze i wszystkim będzie dobrze i wszystkie sprawy skończą się dobrze. Inąuit Grock...
http://www.forumksiazki.pl/topics43/sen-o-kobietach-pieknych-i-takich-sobie-samuel-beckett-vt3493.htm

Brak komentarzy: